Przed wakacjami zawiozłem łódkę do ślusarza na przymiarki oraz wykonanie relingów i handrelingów. Umówieni byliśmy na krótki termin realizacji. Łódkę odebrałem po dwóch miesiącach. Czyli wyszło znacznie dłużej, ale za to drożej. Poza zmarnowanym czasem, to i tak jestem zadowolony, bo poważny już okręt jeszcze bardziej spoważniał.
Scorch wygląda teraz tak:
Jeszcze przed ślusarzem rozpocząłem prace wewnątrz. Do oddania łódki udało mi się wykonać prawie całą zabudowę. Jeszcze niezmontowane, jeszcze niedoszlifowane, ale większość najtrudniejszych wycinanek jest.
Wyklejanki wycinanki.
Postanowiłem podzielić szafkę podstolikową – wypłycić ją i zrobić dostęp na szybkie przydasie od strony koi.
Wycinanie ściany prawej ukośnej koi.
W ściance tej wykonałem otwór na buty, klapki, gumowce, które zawsze walają się po podłodze w łódce, dopóki ktoś ich nie schowa do bakist. Myślę, że przyda się taka dodatkowa, łatwodostępna przestrzeń, czy to podczas życia portowego, czy też żeglowania w trudnych warunkach i spania na podłodze.
Koje zaczynają wyglądać.
Myślę jeszcze o wykonaniu – już niewielkim nakładem pracy – częściowo podnoszonego blatu w stoliku tak, by uzyskać przestrzeń na drobiazgi, czy laptopa jak to bywa w prawdziwych stolikach nawigacyjnych.
Zabudowanie przestrzeni podkokpitowej zabrało mi o dziwo bardzo dużo czasu i mógłbym ten roździał mojego życia zatytułować – “!!!jakim ku#*a cudem!!!”
Naprawdę każdy, kto może i pozwala mu na to rytmika pór roku względem prac, niech pobawi się zabudową wnętrza, przed położeniem pokładu i nadbudówki. Ja miałem teorię, że muszę mieć zamkniętą łódkę zeby dobrze i ergonomicznie rozplanować wnętrze ze względu na mój wzrost. Coś w tym jest ale szarpanie się z dużymi elementami sklejki w zejściówce podczas gdy emocje rosną – !!!jakim ku#*a cudem!!! – potrafi zrujnować karierę niejednego mistrza zen.
Po doświadczeniach z rufy przestrzeń dziobowa poszła już gładko.
Letnie prace przy łódce i pierwsza impreza w kokpicie! Co prawda jeszcze nie na wodzie ale było baaardzo przyjemnie 🙂
Jak łódka pojechała na przymiarki zabrałem się za kolejne prace. Malowanie/szlifowanie wszystkich jeszcze ruchomych elementów zabudowy wnętrza. Pogoda pozwalała pracować szybko.
Wycinanie otworów bakist dziobowych. Tu leciałem po wcześniej przygotowanym szablonie przystawką kopiującą.
Te dobne elementy będą przyklejone i przykręcone od spodu tak, by wycięty element mógł swobodnie leżeć tworząc pokrywę bakisty. Muszę pomyśleć nad jakimś sprytnym systemem przeciwodłamklowym… jak zrobić żeby dało się łatwo i szybko otwierać ale w razie czego, żeby te klapy nie latały po całym wnętrzu.
Zabrałem się za przygotowanie płetwy sterowej.
To wymaga jeszcze sporo pracy żeby była gotowa do laminowania.
Odebrałem też żagle w Gdańsku.
Przy okazji przeszedłem się trochę po mieście.
Kolegami już nie dało się załadować łódki na przyczepkę. Pyk myk i pojechała do ślusarza.
A od niego wyszła tak.
Po drodze przymierzyliśmy jeszcze wyciętą już płetwę kilową. Wymagało to wywiercenia dziesięciu otworów fi12 w dębowych dennikach. Polecam nie spieszyć się przy tej czynności 😀
W utrzymaniu pionu, ale to pionu, pomogło mi to sprytne urządzenie z lidlonki.
Testowo posadziliśmy stopę masztu w celu zmierzenia długości want i sztagów. Zawalcowane były u góry, a na dole zostawione żeby precyzyjnie dobrać ich długość. Postawiliśmy maszt w pięć osób bez większego problemu, a stopa masztu była przymocowana do pokładu tylko na taśmę dwustronną 🙂
Poniżej kilka zdjęć masztu, bomu i tego co będzie na tym wisieć,
Mocowanie sztagów będzie poprawiane – jest za duża odległość od masztu i za krótki spaw pionowy.
Dolna część
Bom.
Top masztu.
Fok i grot z górną częścią w kolorze łatwowidocznym. Moj obecny zestaw to grot, dwa foki oraz fok sztormowy. Dobrzeby było jeszcze dokupić genaker.
Raksy mosiężne na liku przednim foka.
Scorch obecnie jest zaparkowany już w garażu i czeka na zimę i dalsze prace. Jako, że życie potrafi niejednego zweryfikować, to trochę poczeka. Ale jak ja sie tu poogarniam, to będzie wiosłowane tak, żeby przed latem Scorch posmakował słonego!
Dostałem od nowego znajomego (serdeczne dzieki M!) książkę, która może mi pomóc w zaplanowaniu składu apteczki oceanicznej. Do tej pory rozmyślania na ten temat opierałem tylko o książkę kpt. Krzysztofa Baranowskiego pod tytułem Żegluga oceaniczna.
Książka, którą dostałem ma swoje lata, ale rozpatruje mnóstwo scenariuszy na podstawie których, można dobrać nowoczesne leki, zszywacze i tym podobne. Myśląc o samotnym rejsie postanowiłem pominąć rozdziały “reanimacja na statku” oraz “śmierc i narodziny na statku”.
Jak ktoś ma jakieś pomysły lub gotową wiedzę dotyczącą zaplanowania apteczki na miesiąc samotnej żeglugi to proszę o znak sygnał na maila.
Pozostało do zrobienia:
- Montarz okien, forluka i wentylatora,
- Montarz stopy masztu,
- Dokończenie zabudowy wnętrza,
- Wykończenie zejściówki
- Wykonanie rumpla,
- Ogarnięcie elektryki z uwzględnieniem urządzeń zapewniających bezpieczeństwo – anteny radia, AIS i radar detectora,
- Połączenie płetwy kilowej z bulbem ołowianym,
- Wypienienie masztu,
- Polaminowanie płetwy sterowej i płetw stabilizujących,
- Wykonanie jarzm płetw stabilizujących,
- Wykonanie samosteru wiatrowego,
- Projektu i realizacja pokładu – knagi, bloczki itp
- Zwymiarowanie i zdefiniowanie zapotrzebowania na liny
- Szlif całości i pomalowanie ostatniej warstwy farby – na pokłądzie i w kokpicie z zastosowaniem – “piasku” antypoślizgowego,
- Zapakowanie komór wypornościowych styropianem. Na dziobie i rufie.
- Wykonanie materaca na przynajmniej jedną koję.
Wydaje się dużo jeszcze do zrobienia, ale to już naprawde jest niewiele, przy całości przedsięwzięcia.
Pozostało też sporo zakupów, ale ku mojej uciesze lista robi się coraz krótsza. Sporo już skleślone – zakładka wyposażenie.
Następny wpis będzie pewnie o postępach w zakupach lub może właśnie o książkach, w temacie, koło których się kręcę. A może ktoś coś podpowie ciekawego?
Zastanawiam się nad sensownym składem zestawu pirotechniki ratunkowej – zasada, że lepiej mieć więcej niż mniej, zaczyna mi brzmieć jak to, że lepiej być zdrowym niż nie.
J