Setka Atlantic Challenge 2025 – Etap I – Santa Cruz de Tenerife – część 2

Jest trochę obaw o te dni z większym wiatrem, które mają nadejść ale na razie wiatru jest bardzo mało. Łopoczące żagle, hałasujący takielunek, stukające wszystko rzeczywiście potrafi doprowadzić do szału. Niewiele co się płynie, a noc okazuję się po prostu udręką. Zawsze mnie nieco drażniły te opisy żeglarskie marudzących ludzi, że wiatru nie ma. Nie ma? To weź się chłopie połóż, pośpij, poczytaj, odpocznij, napawaj się. No nie. Jak się okazało naprawdę można „dostać na łeb”.
Hałaśliwa noc z gównianym płynięciem. Wszystko stuka. Stuka bardzo nieregularnie, losowo i nieprzewidywalnie. Nagle!
Puk
Puk
Puk
Jakby ktoś w drzwi zastukał. Mało odruchowo nie powiedziałem „proszę” albo „zajęte”.
Leżę, słabo płynę to mogę spać do woli. Ale się nie da. Dobra będę czuwał, jak coś zawieje to od razu jakiś zwrot, żagle góra ile się da i rura na Kanary.
Nad ranem zaczyna dmuchać. Jedziemy! Zaczyna być fajnie. Nabieram tempa. Wschodzi słońce. Piękny dzień. Jem jak głupi. W ciągu calego rejsu zjadłem trzy razy tyle co zakładałem. Trzy obiady w ciagu dnia, przekąski, tuńczyki (taaak te azorskie najlepsze) tortille no i sezamki. Jak się dorwałem do słoika miodu (który sam robię tymi rencami przy pomocy pszczół) to jeszcze nigdy mi tak nie smakował i wciągnąłem połowę na raz. Staram się odbudować psychikę. Po całym tym trudnym starcie, po całym tym Portimao, po całym tym doczepianiu kili po nocach w deszczu, po całej tej szalonej podróży 3500km z łodką na przyczepie na raz, po całym tym pożegnaniu trudniejszym niż przypuszczałem, po całym tym finiszu budowy, po całym tym rejsie kwalifikacyjnym, po całym tym trudnym roku, w którym już miałem pożegnać się z możliwością chodzenia na zawsze…
Nie odbuduję się w jeden dzień ale do Teneryfy daleko.
Żegluję, tęsknię, odbudowuję się i jem. Siedzę cały czas w kokpicie i gapię się w ocean. Cały dzień. Do zmroku. Godzina po zachodzie słońca jest najgorsza. Długa noc, długo ciemno, księżyca brak (choć wiem, że kibicuje). Wiatru jest systematycznie coraz więcej. Przez cały dzień powoli rośnie. Przed pójściem spać, choć na trochę, refuję się na trzeci ref dla spokoju i bezpieczeństwa. Idę do środka, umoszczę się i pośpię.
Coś jednak mówi mi żeby wyjść na zewnątrz. Tu dygresja – na tym rejsie postanowiłem bardziej wszystko poczuć niż policzyć, zrozumieć, zanalizować, przedyskutować rozkminić i zeskedżulować. Jestem zmęczony dążeniem do celu, wyrabianiem się w czasie i budgecie oraz doktoryzacją w milionowej specjalizacji.
Wychodzę.
Flaga, banderka na flagsztoku robi
Fyr fyr fyr… potem
Frrr frrr frrr… potem
Frrrrrr frrrrrr frrrrrrr – wietr tężeje ale nadal jest spoko – przecież jestem przugotowany.
Nagle banderka zaczyna robić Frrrrrrrrrrrrrrrr a za minutę FRRRRRRRRRRRRRRRR….!!!
Rzucam się żeby zgasić grota całkowicie. W tym czasie banderka robi to samo tyle, że już bez „F”. Tylko RRRRRRRRRRRRRyczy. Dobra co dalej? Lina! Wyrzuć linę za rufę. Jest przygotowana na taką okazję w skrzynce w kokpicie, jest pod ręką. Sklarowana. Wyjmuję => nie sklarowana. Jak ktoś kiedyś rozplątywał bardzo długi przedłużacz to wie co mam na myśli…ja to robiłem po ciemku i na coraz mniej stabilnej łódce. Trzema rękami trzymam się handrelingów, a dwie pozostałe starają się rozplątać sześćdziesiąt metrów liny. Zawody olimpijskie, jprdl szybciej! Co prawda wieje i wyje coraz mocniej ale za to zrobiło się cieplej. Jest. Lina za rufą – łódka się uspokaja jeśli można tak powiedzieć przy tym wietrze i rozbudowanej już fali. RRRRRRRRRRRRR… normalnie banderka rozwali mi pokrywę silnika. Chowam się do środka bo zaczyna lać. Lecę 5.8-6.4 węzła na samym foku i z wypuszczoną lina 60mb za rufą. Największa chwilowa prędkość zanotowana tego uroczego wieczora to 9.1kn jak mnie fala zabrała ze sobą na chwilę. Już nie leżę komfortowo na podłodze na podusiach i kocyku z domu. Staram się przetrwać na koi nawietrznej zaparty nogami o koję przeciwną. Huk fal, wody, wiatru, wycie lin i myśl nie o tym, że nie dam rady tylko jak długo to potrwa i jak się przygotować najlepiej, gdyby miało to rzeczywiście być długo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *